Kolega był zawodowym żołnierzem i szefem strzelnicy. Miał pod swoimi rozkazami dziewięciu ludzi. Ze służby zasadniczej. A strzelnica w znacznej części leżała w lesie. Nikt tam nie wchodził. Mam na myśli ludzi z zewnątrz, nie żołnierzy.
W strzelnicowym lesie rosło to wszystko co w normalnym. Tylko w znacznie większej ilości. Ponieważ, tak jak to już pisałem, nie było tam ludzi, którzy by to wyzbierali. Wpadłem, więc, na pomysł.
Niedaleko był skup runa leśnego. Gdyby kolega zaprzągł do zbieractwa swoich żołnierzy to mógłby zarobić o wiele więcej pieniędzy niż w regularnej pracy. Postanowiłem te swoje przemyślenia poprzeć konkretami. I przynieść koledze to co znajdę na strzelnicy.
Strzelnicę znałem, wiedziałem kiedy jest strzelanie. Wybrałem się z rana z wiaderkiem. Ale dużo nie uzbierałem. Bo uciekł mi z głowy pewien szczegół. Ponieważ dywizja była pancerna, to czasami strzelanie tam miały czołgi. No, i właśnie na takie natrafiłem.
Czołgi oczywiście strzelały pociskami ćwiczebnymi. Takimi jakby aluminiowymi rurami. Ale i tak miały one dużą moc. Nikt by nie chciał czymś takim dostać po plecach. Ja nie chciałem.
Czołgi miały cel. Za celem znajdował się nasyp. Ale widocznie byli i tacy co nie trafiali nawet w ten nasyp. Bo niektóre pociski przelatywały nad nim i lądowały w lesie. Chyba takich przypadków było niewiele, ale jak dla mnie za dużo.
A, więc, pociski lądowały w lesie, ja biegałem z wiaderkiem. Wydawało mi się nawet, że specjalnie celowano we mnie. Zawartość wiaderka zgubiłem. Zresztą wiaderko też. I nóż do grzybów też straciłem. I tak byłem zadowolony. Bo głowy nie straciłem. A mogłem.
112
BLOG
Komentarze