Wieczorem, a właściwie już w nocy ułożono mnie do snu. Wróciłem właśnie ze szpitala. Cały dzień przeleżałem w łóżku na plecach. Dla odmiany do snu ułożono mnie na boku. Nic nie zapowiadało kłopotów.
We śnie obróciłem się, mimo woli, na brzuch. Z początku wcale się tym nie przejąłem. Co mi tam szkodzi. Ale zaczęła mi drętwieć lewa ręka, ta pod brzuchem nie mogłem jej wyswobodzić. Choć się bardo starałem. Nie udało mi się. Była jeszcze prawa ręka. Ta pod kołdrą. Alarm był parę centymetrów od niej. Zanim ją wyswobodziłem moje wysiłki trwały z godzinę. Ale się udało! Bo już byłem trochę wystraszony. Głowę miałem na poduszce. Częściowo ta poduszka zakrywała mi twarz. Wystawała mi tylko jedna dziurka od nosa i częściowo usta.
Miałem nocne odwiedziny. Odwiedził mnie sąsiad mający nieco kłopotów ze słuchem. Nic mnie nie rozumiał. Żebym nie zmarzł zakrył mi tą rękę, którą z takim mozołem wyciągałem z pod kołdry. Sił już więcej nie miałem. Następnie sąsiad wyszedł z pokoju.
Krzyczałem "pomocy" i "ratunku". Dopóki ktoś nie krzyknął żebym się zamknął i dał ludziom spokojnie spać. Zamilkłem i zdałem się na bieg wypadków. Dziurka w nosie się zatkała. Zostały mi tyko usta. Zaczęło mnie mdlić. Jak bym zwymiotował to bym się udusił. Poddałem się. Czekałem na śmierć. Nie było łatwo. Organizm się bronił przed uduszeniem. Dostałem konwulsji. Ciało mi się prężyło i sztywniało. Sobie przypomniałem o przyduszonej ręce. Jak znam swoje szczęście, to by mnie odratowano, ale ręka prawdopodobnie była by już martwa. Ta świadomość wzbudziła we mnie resztki woli walki. Zacząłem ręką poruszać. Nie czułem jej, ale wierzyłem w to, że ją poruszam. Po wielu godzinach gdy już całkowicie osłabłem skończyła się moja gehenna. Pojawił się opiekun i mnie obrócił na wznak. Łapałem powietrze jak wyciągnięta na brzeg ryba. Żyłem, ale po co?
Spisał: Zenon Mantura
723
718